Stresik? Nie ze mną te numery!



Hektolitry wylanego potu i łez, oraz strach i nerwy jakich w życiu nie doświadczyłam… O czym mowa? O maturze? Nie.. Egzamin dojrzałości przy tym to pikuś.. Oto moja historia z prawem jazdy :)





Na kurs zapisałam się rok temu, jakoś chwilę przed 18nastką. Niestety nie była to do końca moja decyzja… Wszystkich moich rówieśników tylko ręce świerzbią żeby jak najszybciej odebrać tzw. „plastik”, usiąść za kierownicą i pokazać znajomym  jakim to jest się świetnym kierowcą. A ze mną było inaczej, nie paliłam się do tego i w zasadzie gdyby nie namowy rodziców…pewnie nadal nie poszłabym na kurs.

W końcu przyszedł czas na pierwszą jazdę i nie powiem…spodobało mi się! Ale nie na tyle, żeby sprzedać dusze diabłu za ten kawałek plastiku z moim zdjęciem.  I tak jak moi znajomi robili cały kurs w miesiąc mi zajął prawie pół roku. Nie spieszyło mi się do kolejnych jazd, a że były wakacje to lenistwo wygrywało ze wszystkim.

Część teoretyczną zdałam za 3 podejściem. Za pierwszym zabrakło mi 2 punktów, za drugim jednego, za trzecim zobaczyłam zielony napis „68”. To teraz praktyka…

Niestety nie poszło tak kolorowo, próbowałam 4 razy i tylko raz wyjechałam na miasto. Postanowiłam się poddać. Stres zżerał mnie za każdym razem coraz bardziej... zamiast oswajać się z budynkiem WORD’u było zupełnie odwrotnie…Nogi jak z galaretki i pustka w głowie gdy pan egzaminator pyta mnie o „światła przeciwmgłowe”…koniec.



Nie, nie koniec! Minęło dokładnie 9 miesięcy i zmieniłam się nie do poznania. Chyba w końcu pozazdrościłam koleżankom, które wsiadają do samochodu, włączają najnowszą piosenkę Rihanny, otwierają okno i jadą przed siebie… Wróciłam na prawko i jutro mam egzamin. Pierwsze/piąte podejście. Zero stresu, pełen chillout i czuje, ze się uda! :)